Z Ewą Pokorską, miejskim konserwatorem zabytków odkrywamy gliwickie tajemnice.
Niedawno wpadła mi w ręce publikacja poświęcona wystawie „Te, co skaczą i fruwają…”. Przedstawienia zwierząt w sztuce ze zbiorów Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej. Pięknie wydana książka przypomniała mi, jak często w sztuce czy w architekturze sylwetki zwierząt, owadów lub mitycznych stworów stanowią bardzo ważny element większych kompozycji. Poszukajmy takich przykładów w Gliwicach, a przy okazji… rozwiążmy zagadkę związaną z pewnym zabytkowym obiektem!
Każdy gliwiczanin wskaże rzeźbę czuwającego króla zwierząt znajdującą się przy Willi Caro, dwa inne okazy w parku Chopina oraz jeden na skwerze Valenciennes. Wszystkie mają odrębną historię i upamiętniają różne zdarzenia. Majestatyczny drapieżnik przed oddziałem Muzeum to klasycystyczny odlew wykonany około 1825 roku według modelu Theodora Erdmanna Kalidego, artysty uważanego za jednego z najwybitniejszych rzeźbiarzy Górnego Śląska. Prawdopodobnie do wykorzystania sylwetki królewskiego zwierzęcia zainspirował go pokaz dzikich bestii zorganizowany w 1823 roku w Berlinie.
Dwie rzeźby czuwających lwów ustawionych w parku Chopina przed wejściem do Palmiarni to już prace z 1830 roku według modeli Johanna Gottfrieda Schadowa z 1816 roku. Odlane według jego modeli imponujące dzikie koty można nazwać… „wędrującymi”, bo kilkakrotnie zmieniały swoje miejsce. Pierwszą lokalizacją lwów Schadowa był teren obecnego GZUT-u, jednak najokazalej prezentowały się one na Cmentarzu Hutniczym. W 1938 roku zostały przeniesione na zwieńczenie obecnej ul. Barlickiego (w bezpośrednie sąsiedztwo parku). Stanęły przed mauzoleum poświęconym żołnierzom poległym w czasie I wojny światowej. Miejsce wybrał Hanns
Breitenbach, uznany gliwicki rzeźbiarz. 60 lat później lwy zniknęły z pejzażu ul. Barlickiego, ustępując miejsca monumentowi „Ofiarom wojen i totalitaryzmów” prof. Krzysztofa Nitscha. Czuwające bestie ustawiono za to przed Palmiarnią, gdzie pilnują wejścia do pawilonu wystawowego. Zagadką jest, czy rzeźby te są oryginalne, czy też jedna z nich to odlew wykonany później. Na archiwalnych zdjęciach z Cmentarza Hutniczego lwy mają bowiem ogony z dwóch różnych stron, a obecnie z tej samej (prawej) strony. Co ciekawe, GZUT nadal wykorzystuje ich formy i odlewa kolejne kopie jak za dawnych lat. Dwie repliki stoją nawet przed jego wejściem.
„Warszawa musi nam oddać lwa!”. „Czy lew wróci do nas?”. Takie rozpaczliwe tytuły ukazywały się na początku 2006 roku w lokalnych mediach. Czy chodziło o oryginał gliwickiego „śpiącego lwa” (znów według odlewu T. E. Kalidego), który zaginął po II wojnie światowej? Nie, chociaż wielka szkoda. Zapisał się on w historii jako gliwicki pomnik poświęcony żołnierzom zmarłym w pierwszych latach XIX wieku, lecz na początku nikomu nie zależało na szczególnym uhonorowaniu ich pamięci... Płyta nagrobna z nazwiskami poległych wojskowych (i to nie wszystkimi) była jedyną dekoracją grobów żołnierzy.
Pomysł ustawienia tam czegoś większego zrodził się dopiero po wizycie w Gliwicach w październiku w 1846 roku króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV. Szczęśliwie zbiegło się to z pracami w hucie przy trzech odlewach lwa śpiącego, z których jeden przeznaczono na cmentarz żołnierski. Po sprzedaży działki cmentarnej, w 1890 roku, szczątki zmarłych przeniesiono do parku miejskiego (obecny park Chopina) i ustawiono tam pomnik lwa. Tak było do 1945 roku, kiedy to teren zrównano, a lwa Kalidego przeniesiono na składowisko przy ul. Sobieskiego, skąd później – jak podaje dr Jacek Schmidt – znikł.
Szczęśliwym trafem śpiący lew „powrócił” w 2011 roku do Gliwic w formie współczesnego odlewu. Stolica musiała bowiem wtedy zwrócić rzeźbę miastu Bytom. Aby nie stracić lwa zupełnie, Ewa Nekanda-Trepka, ówczesna stołeczna konserwator zabytków, zleciła GZUT-owi wykonanie kopii tej rzeźby i wyraziła również zgodę na wykonanie dwóch odlewów, dla Warszawy i dla Gliwic. I takim to sposobem śpiący drapieżnik znalazł się na skwerze Valenciennes.
Teraz czas na interesujące odkrycie, o którym wspomniałam na początku. Kiedyś, rozmawiając z lokalnym historykiem dr. Jackiem Szmidtem na temat dawnych fontann znajdujących się na cmentarzu Centralnym, nie mogliśmy rozstrzygnąć, czy jedną z nich wieńczy rzeźba przedstawiająca św. Antoniego, a może jest to św. Franciszek? Do tej nierozwiązanej kwestii wróciłam niedawno przy okazji prac konserwatorskich prowadzonych przez MZUK. Zdjęcia odnowionych wodotrysków pełniących obecnie funkcje kwietników zrobiłam późnym popołudniem. Mojej uwadze umknął, niestety, fragment podstawy, na której stał tajemniczy święty. Na ten szczegół zwróciła uwagę dopiero Ewa Caban, fachowiec od symboli zoomorficznych. Skupiła się na… głowach „zasłuchanych” ryb, wystawionych ponad fale morskie. Definitywnie obrazują kazanie św. Antoniego! „Ryby morskie i rzeczne, słuchajcie słowa Pana, którego słuchaniem niewierni heretycy pogardzili. I oto zaraz przypłynęło do św. Antoniego takie mnóstwo małych i wielkich ryb, że czegoś podobnego nigdy w tych stronach nie widziano; a wszystkie trzymały głowy nieco ponad wodą” (źródło: „Dzieje świętego Franciszka i towarzyszy”).
I tak zagadka została rozwiązana. Powiedzenie „Tyle widzimy, ile wiemy” znowu znalazło potwierdzenie!
Ewa Pokorska
miejski konserwator zabytków